po maratonie w nogach nie zostało ani śladu. Miałem jechać rozjazd ale zaczęło padać i by się rozgrzać podkręcałem czasem tempo. Obym miał czas na jazdę bo inaczej w Rabce zapowiada się zgon
Występ najgorszy od dawna. Dzień wcześniej miałem duże problemy z żołądkiem, wiec o "ładowaniu węglowodanami" nie mogło byc mowy. Odwodniłem się. Waga wzkazała 68,5kg... Samopoczucie od rana było złe. Pogoda na szczęscie dopisała. Na start dojechaliśmy rowerami (Tata i Wojtek). Start z 3 sektora, o 11:01. Po starcie ogień, wydawało mi się że jest ok ale do czasu. Tętno 191! szok, na xc nigdy takiego nie mam. Prędkość oscylowała w granicach 30-40km na płaskich. Dla mnie za dużo, odpadłem od dwóch grupek, robiłem wszystko co mogłem, ale jak się traci 10metrów na płaskim przy 40km/h to mimo sprintów dziś nie dawałem rady. Strasznie dużo myślałem, rozważałem od 20km aż do rozjazdu co mam pojechać. Słaba motywacja, do tego gdy pomyślałem że bym musiał jak w zeszłym roku 2 raz pokonywać te same asfalty samemu to wymiękłem. Po zjeździe na Mega było tylko gorzej. Tętno spadło nawet do 135, prędkość 24 i moim marzeniem stało się znalezienie się na mecie. Na finiszu zebrałem się w sobie i finiszowałem pierwszy z grupy, ale oni i tak z innego sektora wiec byli przede mną. Fatalne samopoczucie na mecie, po 2h było lepiej. Dojechałem z czasem 2:24, avs 28,5km/h. Wojtek 2:09(!), Mateusz 2:05(!!), Pio_trek 2:21, Michał 2:28 a Tata 2:50