Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:810.50 km (w terenie 447.00 km; 55.15%)
Czas w ruchu:35:32
Średnia prędkość:22.81 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:5800 m
Maks. tętno maksymalne:188 (95 %)
Maks. tętno średnie:165 (84 %)
Suma kalorii:14720 kcal
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:40.52 km i 1h 46m
Więcej statystyk

Powerade Suzuki Głuszyca Giga

Niedziela, 31 lipca 2011 · Komentarze(2)
W końcu przyszedł długo wyczekiwany termin, koniec lipca czyli Głuszyca, mój trzeci start ever.
Przyjazd po 15 w sobotę, a od 16 w Głuszycy się rozpadało. Padało chyba do nocy. Rano już tylko lekko mżyło by potem przestać, nad górami mgła i zimno, poniżej 15*C.
Rano pobudka o 7, makaron z dżemorem i zagęszczonym mlekiem z Gostynia. Duża dawka energii.
Standardowo przed startem BCAA i AAGK, banan.
Start z pierwszego sektora, spokojny nikt nie rwał, dobra rozgrzewka. Wjazd w na szuter, Janowski odjeżdża, potem za nim Aleks, Seba Swat za nim Jajonek i ja na 5 miejscu. Pierwszy podjazd naprawdę stromy, wyprzedza mnie Gil i jakiś z Jamy Wałbrzych. Puścił mnie na pierwszym zjeździe, okolice Jeleńca Małego.
Czyli jadę 6 open, tętno stabilne 170 i brak oznak słabości, którą miałem tydzień wcześniej w Jeleniej Górze.
Pierwszy zjazd pokazał że nie będzie to łatwy maraton, każdy zjazd to walka o przyczepność opon. Właściwie czasem zdarzało się że rower szedł bokiem, robił swoje, ja swoje i jakoś to było.
Pierwszy żel po 45 minutach, niestety 100g Maxim jest odkręcany, wiec należy go jeszcze zakręcić..
Trochę doskwierał mi brak młynka, za twardo niektóre podjazdy musiałem robić. Doszło do tego że niektóre podjazdy które rok temu podjechałem w tym roku podchodziłem.
Kolejny raz przydał się Brunox w sprayu, chyba z 5 razy łańcuch pryskałem, nie miałem przez to problemu zaciągania.
Na 30 km wypadł mi bidon, niestety pełny. Zostałem z resztką TORQa w drugim bidonie. Po około 20minutach na szczęście wyprosiłem bidon od pary czekającej na innego zawodnika, oddałem pusty, dostałem pełny.
Po 2h jazdy miałem około14 minut straty do Janowskiego jak się dowiedziałem na bufecie. Potem doszedł mnie Borycki na technicznym podjeździe. Do Głuszycy wjechałem uzupełnić bidon i umyli też kasetę. Nasmarowałem łańcuch a Golonko powiedział, że jestem 6 open, zdziwiłem się gdzie wcięło Boryckiego. Okazało się ze zjechał na stadion, zabrał Karchera i umył rower! Dobry pomysł.

Po chwili widzę Adamuso! Miał defekt, poratował mnie żelami, 2 Endurosnacki i batonik. WIELKIE DZIĘKI!!!!
Dzięki tej dawce energii byłem w stanie dojechać do mety, bo moje 3 Maximy skazywały mnie na jedzenie dużej ilości bananów, a tak to zjadłem tylko parę kawałków.

Przed metą mini doszedł mnie Cesarz, usiadłem na koło i od razu tempo wzrosło. Szedł bardzo mocno. Niestety zaciągał mu łańcuch. Odjechałem dalej samemu. Dogonił mnie przed Sierpnicą, odjechał na zjeździe. Podjazd za stokiem podjechałem w ¾, reszta z buta, za mało bieżnika na tylnej oponie. Minął mnie Zielonka z Naftokoru.
Podjazd pod schronisko Orzeł szedł dobrze, dużo na stojąco, Cesarczyk znów się zatrzymywał z powodu łańcucha. Jakoś nam szło, jedynie wody brakło w bidonach.
Podjazd z Koziego siodła potem po kamieniach na Wielką Sowę to było wyzwanie, widziałem gdzies z tyłu Boryckiego, wiec nie było oszczędzania. Strasznie mnie wytrzęsło i zmoczyło bo jechało się ścieżką-rzeką, która była usiana kamieniami wielkości pięści.
Zjazd z Sowy w tym roku chyba nie za dobrze mi poszedł, jechałem po lewej singlem, zamiast centralnie, przedobrzyłem i prawie zgubiłem przez to szlak, dojechał do mnie Borycki, długo jechaliśmy razem. Zjadłem ostatniego Endurosnaka od Adamuso, popiłem ostatnim łykiem Powerada i heja w dół z Małej Sowy na wariata. Nie utrzymałem koła Boryckiemu, złapałem go dopiero na podjeździe w trawie, który w zeszłym roku podjechałem w całości, gdy było sucho.
Tak się cały czas cięliśmy, ja trochę szybciej biegłem i na ostatnim bufecie maiłem zapas jakiś 20 sekund, łyknąłem z kubka i wrzuciłem wszystko co miałem by jak najwięcej zyskać przed ostatnim zjazdem.
Przez to po 5h20minutach złapał mnie duży skurcz łydki i uda. Jakoś go rozjechałem, zaczął się ostatni trudny zjazd, poszedłem bez hamulców, gdyby nie adrenalina bym na pewno go schodził, był za niebezpieczny. Otarłem się barkiem o drzewo, jechałem na przednim kole itd, itp.
Potem łąka, odwróciłem się i nikogo za mną. Na 300metrów przed metą napęd zaczął już kompletnie żyć swoim życiem, zupełnie nie reagowała tylna przerzutka na ruchy manetką, ale ostatecznie dowlokłem się do mety, z bezpieczną przewagą, totalnie ujechany ale zadowolony.

7 open,
5 M2
5h35m
91km

Dziś, 24h po, bolą mnie wszystkie mięśnie, nogi, ręce plecy. Głuszyca AD 2011 znów okazała się być najcięższym GIGA w sezonie. Fizycznie jak i technicznie.

Bestof sportograf:


Zdjęcia JPbika:

trenażer

Piątek, 29 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria trenażer, Trening
znów po pracy lał deszcz, szkoda moknąć. 40minut na trenażer, od zimy pierwszy raz.

deszcz

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Na szosie, Trening
miałem zrobić Tabatę, niestety udało mi się zrobić tylko jedną serię, przyszło oberwanie chmury i na szosie do Biedruska było za niebezpiecznie na sprinty.

MP Jelenia Góra Eska BM Giga

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(1)
Mistrzostwa Polski w Maratonie MTB
Krótko:
Poszło raczej źle. Już piątkowa jazda na maraton dała nam w kość, nie często zdarza się lądować autem w rowie... Cóż, błąd ludzki naszego kierownika, całe szczęście że rowery wyszły bez szwanku z tego wydarzenia. My również. Zabraliśmy się w drugim samochodzie do Jeleniej Góry, przyjazd niestety po północy, co spowodowało że nie było mi dane zjeść najważniejszego posiłku jakim jest kolacja...
Rano wszystko na szybko, o 10.50 ustawienie w końcu 1 sektora, tłok jak na bazarze.
Start ostry z rynku. Nerwówka, wszyscy chcą się przebić do przodu. Ja sie oszczędzałem, z moją 660mm kierownicą wolę nie pchać się za bardzo. Po ponad 25 minutach na tętnie 175-185 wjechaliśmy w szuter, potem podjazdy.
Dogoniłem Wojtka, siadł mi na koło i jechaliśmy razem. Po jakiś 40minutach miałem kryzys, jeden z pierwszych. Było niby płasko ale z blatu nie dawałem rady.
Potem mityczna Łopata, mam bardzo niefortunne zestawienie biegów na takie maraony, przełożenie 28:34 nie ułatwia wspinaczki na strome i długie podjazdy. Będać na końcu podjazdu na Łopatę byłem strasznie zakwaszony,kadencja 50rpm/min nie jest dobra na tak długi podjazd. Wojtek radził sobie świetnie.
Całe pierwsze kółko razem przejechaliśmy, odjeżdżał mi na podjazdach, na łączniku na drugą pętlę dla Giga napociłem się na zjeździe, ale nie zszedłem z roweru.
Po jednym ze zjazdów spryskałem łańcuch Brunoxem, bo zaczął mi zaciągać.
Drugi podjazd na Łopatę był dla mnie o jednym za dużo, WOjtek mi odjechał już definitywnie, ja przepychałem, nogi spuchły i od tego momentu było tylko coraz gorzej.
Na 10km do mety zaczęły łapać mnie potężne skurcze całych nóg, musiałem na płaskim zrzucać z blatu by rozluźnić mięśnie.
Tuż przed metą dogonił mnie Wojtek,pogubił trasę, wiec na metę wpadliśmy jeden po drugim:)
czas 4:38
miejsce open 29, 19m2
Patrząc po wynikach mogłem liczyć na miejsce w okolicach 20-22 open.. No ale kiedyś musi w sezonie być okres gorszych wyników, teraz jeszcze przecierpieć Głuszycę i może będzie lepiej.

Morasko w deszczu

Środa, 20 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Morasko, Trening
Wyszedłem na rower, przyszła ulewa, ale trening musiałem dokończyć. Morasko - asfalt - 2 pętle, P2 na podjazdach.