Po 10h spaniu, zjedzeniu paru kromek z dżemem bo nie mogłem zagotować makaronu ustawiłem się w 2 sektorze. Po starcie jechało się super. Do karpacza górnego to tylko wyprzedzałem ludzi. Była moc w nogach, nawet jako taka świeżość no i motywacja.
Na pierwszym zjeździe wkręciłem łańcuch, zakleszczył się pomiędzy korbą a ramą i nie widząc tego nacisnąłem. Zmieliłem go, 2 ogniwa wykręcone o 90stopi.
Już się miałem wycofać, jednak Pyra zapodał mi skuwacz, skróciłem łańcuch o 2 ogniwa i pojechałem.
Problemem byli jednak ludzie który mnie wyprzedzili w ciągu tych 6minut. Jak ci ludzie jeżdżą... środkiem, bokami po prostu wszędzie.. Na zjazdach stoją w miejscu a na podjazdach ich miota po całej szerokości, po prostu to jest Grabek i jego cykl "górskich" wyścigów.
No nic, jak już zrobiło się luźniej to zacząłem deptać. Po 50min zjadłem SISa GO. Piłem z bidonów mimo że mi się nie chciało, przez to zimno.
Dopadłem Rodmana na takiej sztywnej ściance w lesie. Na dwa mosty podjechałem w miarę szybko, Buczka złapałem, laczka miał. Po jakimś czasie pożyczyłem mu dętkę bo miał znów laczka.
Na 2 okrążeniu wyprzedziłem już dużo mniej osób, ci z giga jednak byli z przodu i jak się okazało rację miała kobieta która mówiła na punkcie pomiaru w Przesiece że jestem 21. Tak mało osób jechało.
Za dwoma mostami po zjeździe asfaltowym (8*C na zjeździe....) od Corrateców dostałem bidon, myślałem że rzygnę gdy popiłem, nie wiem co oni tam wlewają...
Jadłęm co 30minut pół maxima, przed CHomontową zjadłem Penco. Chomontową zrobiłem z 2x2 lub nawet 2:4. Potem zielonym szlakiem w dół, fajny zjazd. Przybiła mnie trochę tabliczka 10km do mety.. Liczyłem na 5.. Miałem na szczęście banana i bidon wiec się posiliłem.
Końcówka była fajna, zjazdy techniczne i podjazdy nie-asfaltowe.
Ostro jechałem na zjazdach, myślałem o finiszu a tu nagle na 1km przed metą jeszcze był podjazd asfaltowy na który nie byłem przygotowany..
Zdjęcie z wycieczki rowerowej
© Zbyhoo
Podsumowując:
Chomontowa w 23minuty
czas 4:06 brutto
czas licznika 3:59
17 open / 10 M2
45minut straty do Halejaka...
Ostatni górski maraton, warto było pojechać i się pobawić na zjazdach.
W przyszłym sezonie muszę rozważyć wożenie ze sobą skuwacza.