Michałki Wieleń Giga
Rano niezbyt się czułem, mało spania i niezbyt mądre imprezowanie dzień wcześniej.
Na miejscu byliśmy z Michałem Górniakiem o 9. Numerki mieliśmy już odebrane. Przygotowywanie się zajęło mi dużo czasu. W okolice sektora dostałem się na 10minut przed startem, wbiłem się brzydko od boku. A w sektorze sama śmietanka, Oskar, Seba Swat, Chmiel,. Kołodziejczyk, Pio_trek i kuzyn Mike z tej "słynnej rodziny" jak mawia red. Kurek, obecny z majkiem w ręku.
Start jak zwykle po asfalcie, zdziwiłem się że tyle osób pchało się na czoło peletonu. Po wjeździe w las głównym celem było trzymanie się czuba, tętno 180, straszny zakwas. I tak przez 45minut, tempo nadawała czołówka jadąca na mega, na jednym z piaskowych podbiegów Seba Swat się wywrócił, ja za nim i sam czub nam uciekł. Zdecydowaliśmy się ich nie gonić, przewagę już mieliśmy bezpieczną, a jednak 80km było przed nami. Tempo na mega jest zabójcze, nie wiem czy bym dał radę się tak ścigać.
Wjazd na pętlę giga już spokojnie, we dwóch. Głównie to Seba prowadził, nawet czekał po podjazdach których na Giga nie brakowało. Na dwóch to nawet trzeba pchać rower bo za stromo. Kolejne 2.5godziny to monotonna jazda, jedno zabłądzenie, straciliśmy ze 4 minuty na tym, sikanie itd itp. Dobrze że znałem trasę bo w paru miejscach były wątpliwości. Fajnie, że jechaliśmy we 2 bo można sobie chociaż pogadać. Ostatnie 10km były ciężkie, mimo że nie jechaliśmy na maksa to już nogi były bardzo zmęczone. Płaskie maratony są trudne, nogi nie mają kiedy odpocząć, ścigając się ciągle w górach nie jestem do tego przyzwyczajony.
Ostatecznie na metę wjechaliśmy zgodnie z planem, Seba 1 a ja z 1sekundową stratą.
Poprawiłem swój zeszłoroczny czas o 19minut!