Powerade Suzuki Głuszyca Giga
Niedziela, 31 lipca 2011
· Komentarze(2)
Kategoria Góry, Zawody Maraton, Powerade MTB marathon
W końcu przyszedł długo wyczekiwany termin, koniec lipca czyli Głuszyca, mój trzeci start ever.
Przyjazd po 15 w sobotę, a od 16 w Głuszycy się rozpadało. Padało chyba do nocy. Rano już tylko lekko mżyło by potem przestać, nad górami mgła i zimno, poniżej 15*C.
Rano pobudka o 7, makaron z dżemorem i zagęszczonym mlekiem z Gostynia. Duża dawka energii.
Standardowo przed startem BCAA i AAGK, banan.
Start z pierwszego sektora, spokojny nikt nie rwał, dobra rozgrzewka. Wjazd w na szuter, Janowski odjeżdża, potem za nim Aleks, Seba Swat za nim Jajonek i ja na 5 miejscu. Pierwszy podjazd naprawdę stromy, wyprzedza mnie Gil i jakiś z Jamy Wałbrzych. Puścił mnie na pierwszym zjeździe, okolice Jeleńca Małego.
Czyli jadę 6 open, tętno stabilne 170 i brak oznak słabości, którą miałem tydzień wcześniej w Jeleniej Górze.
Pierwszy zjazd pokazał że nie będzie to łatwy maraton, każdy zjazd to walka o przyczepność opon. Właściwie czasem zdarzało się że rower szedł bokiem, robił swoje, ja swoje i jakoś to było.
Pierwszy żel po 45 minutach, niestety 100g Maxim jest odkręcany, wiec należy go jeszcze zakręcić..
Trochę doskwierał mi brak młynka, za twardo niektóre podjazdy musiałem robić. Doszło do tego że niektóre podjazdy które rok temu podjechałem w tym roku podchodziłem.
Kolejny raz przydał się Brunox w sprayu, chyba z 5 razy łańcuch pryskałem, nie miałem przez to problemu zaciągania.
Na 30 km wypadł mi bidon, niestety pełny. Zostałem z resztką TORQa w drugim bidonie. Po około 20minutach na szczęście wyprosiłem bidon od pary czekającej na innego zawodnika, oddałem pusty, dostałem pełny.
Po 2h jazdy miałem około14 minut straty do Janowskiego jak się dowiedziałem na bufecie. Potem doszedł mnie Borycki na technicznym podjeździe. Do Głuszycy wjechałem uzupełnić bidon i umyli też kasetę. Nasmarowałem łańcuch a Golonko powiedział, że jestem 6 open, zdziwiłem się gdzie wcięło Boryckiego. Okazało się ze zjechał na stadion, zabrał Karchera i umył rower! Dobry pomysł.
Po chwili widzę Adamuso! Miał defekt, poratował mnie żelami, 2 Endurosnacki i batonik. WIELKIE DZIĘKI!!!!
Dzięki tej dawce energii byłem w stanie dojechać do mety, bo moje 3 Maximy skazywały mnie na jedzenie dużej ilości bananów, a tak to zjadłem tylko parę kawałków.
Przed metą mini doszedł mnie Cesarz, usiadłem na koło i od razu tempo wzrosło. Szedł bardzo mocno. Niestety zaciągał mu łańcuch. Odjechałem dalej samemu. Dogonił mnie przed Sierpnicą, odjechał na zjeździe. Podjazd za stokiem podjechałem w ¾, reszta z buta, za mało bieżnika na tylnej oponie. Minął mnie Zielonka z Naftokoru.
Podjazd pod schronisko Orzeł szedł dobrze, dużo na stojąco, Cesarczyk znów się zatrzymywał z powodu łańcucha. Jakoś nam szło, jedynie wody brakło w bidonach.
Podjazd z Koziego siodła potem po kamieniach na Wielką Sowę to było wyzwanie, widziałem gdzies z tyłu Boryckiego, wiec nie było oszczędzania. Strasznie mnie wytrzęsło i zmoczyło bo jechało się ścieżką-rzeką, która była usiana kamieniami wielkości pięści.
Zjazd z Sowy w tym roku chyba nie za dobrze mi poszedł, jechałem po lewej singlem, zamiast centralnie, przedobrzyłem i prawie zgubiłem przez to szlak, dojechał do mnie Borycki, długo jechaliśmy razem. Zjadłem ostatniego Endurosnaka od Adamuso, popiłem ostatnim łykiem Powerada i heja w dół z Małej Sowy na wariata. Nie utrzymałem koła Boryckiemu, złapałem go dopiero na podjeździe w trawie, który w zeszłym roku podjechałem w całości, gdy było sucho.
Tak się cały czas cięliśmy, ja trochę szybciej biegłem i na ostatnim bufecie maiłem zapas jakiś 20 sekund, łyknąłem z kubka i wrzuciłem wszystko co miałem by jak najwięcej zyskać przed ostatnim zjazdem.
Przez to po 5h20minutach złapał mnie duży skurcz łydki i uda. Jakoś go rozjechałem, zaczął się ostatni trudny zjazd, poszedłem bez hamulców, gdyby nie adrenalina bym na pewno go schodził, był za niebezpieczny. Otarłem się barkiem o drzewo, jechałem na przednim kole itd, itp.
Potem łąka, odwróciłem się i nikogo za mną. Na 300metrów przed metą napęd zaczął już kompletnie żyć swoim życiem, zupełnie nie reagowała tylna przerzutka na ruchy manetką, ale ostatecznie dowlokłem się do mety, z bezpieczną przewagą, totalnie ujechany ale zadowolony.
7 open,
5 M2
5h35m
91km
Dziś, 24h po, bolą mnie wszystkie mięśnie, nogi, ręce plecy. Głuszyca AD 2011 znów okazała się być najcięższym GIGA w sezonie. Fizycznie jak i technicznie.
Bestof sportograf:
Zdjęcia JPbika:
Przyjazd po 15 w sobotę, a od 16 w Głuszycy się rozpadało. Padało chyba do nocy. Rano już tylko lekko mżyło by potem przestać, nad górami mgła i zimno, poniżej 15*C.
Rano pobudka o 7, makaron z dżemorem i zagęszczonym mlekiem z Gostynia. Duża dawka energii.
Standardowo przed startem BCAA i AAGK, banan.
Start z pierwszego sektora, spokojny nikt nie rwał, dobra rozgrzewka. Wjazd w na szuter, Janowski odjeżdża, potem za nim Aleks, Seba Swat za nim Jajonek i ja na 5 miejscu. Pierwszy podjazd naprawdę stromy, wyprzedza mnie Gil i jakiś z Jamy Wałbrzych. Puścił mnie na pierwszym zjeździe, okolice Jeleńca Małego.
Czyli jadę 6 open, tętno stabilne 170 i brak oznak słabości, którą miałem tydzień wcześniej w Jeleniej Górze.
Pierwszy zjazd pokazał że nie będzie to łatwy maraton, każdy zjazd to walka o przyczepność opon. Właściwie czasem zdarzało się że rower szedł bokiem, robił swoje, ja swoje i jakoś to było.
Pierwszy żel po 45 minutach, niestety 100g Maxim jest odkręcany, wiec należy go jeszcze zakręcić..
Trochę doskwierał mi brak młynka, za twardo niektóre podjazdy musiałem robić. Doszło do tego że niektóre podjazdy które rok temu podjechałem w tym roku podchodziłem.
Kolejny raz przydał się Brunox w sprayu, chyba z 5 razy łańcuch pryskałem, nie miałem przez to problemu zaciągania.
Na 30 km wypadł mi bidon, niestety pełny. Zostałem z resztką TORQa w drugim bidonie. Po około 20minutach na szczęście wyprosiłem bidon od pary czekającej na innego zawodnika, oddałem pusty, dostałem pełny.
Po 2h jazdy miałem około14 minut straty do Janowskiego jak się dowiedziałem na bufecie. Potem doszedł mnie Borycki na technicznym podjeździe. Do Głuszycy wjechałem uzupełnić bidon i umyli też kasetę. Nasmarowałem łańcuch a Golonko powiedział, że jestem 6 open, zdziwiłem się gdzie wcięło Boryckiego. Okazało się ze zjechał na stadion, zabrał Karchera i umył rower! Dobry pomysł.
Po chwili widzę Adamuso! Miał defekt, poratował mnie żelami, 2 Endurosnacki i batonik. WIELKIE DZIĘKI!!!!
Dzięki tej dawce energii byłem w stanie dojechać do mety, bo moje 3 Maximy skazywały mnie na jedzenie dużej ilości bananów, a tak to zjadłem tylko parę kawałków.
Przed metą mini doszedł mnie Cesarz, usiadłem na koło i od razu tempo wzrosło. Szedł bardzo mocno. Niestety zaciągał mu łańcuch. Odjechałem dalej samemu. Dogonił mnie przed Sierpnicą, odjechał na zjeździe. Podjazd za stokiem podjechałem w ¾, reszta z buta, za mało bieżnika na tylnej oponie. Minął mnie Zielonka z Naftokoru.
Podjazd pod schronisko Orzeł szedł dobrze, dużo na stojąco, Cesarczyk znów się zatrzymywał z powodu łańcucha. Jakoś nam szło, jedynie wody brakło w bidonach.
Podjazd z Koziego siodła potem po kamieniach na Wielką Sowę to było wyzwanie, widziałem gdzies z tyłu Boryckiego, wiec nie było oszczędzania. Strasznie mnie wytrzęsło i zmoczyło bo jechało się ścieżką-rzeką, która była usiana kamieniami wielkości pięści.
Zjazd z Sowy w tym roku chyba nie za dobrze mi poszedł, jechałem po lewej singlem, zamiast centralnie, przedobrzyłem i prawie zgubiłem przez to szlak, dojechał do mnie Borycki, długo jechaliśmy razem. Zjadłem ostatniego Endurosnaka od Adamuso, popiłem ostatnim łykiem Powerada i heja w dół z Małej Sowy na wariata. Nie utrzymałem koła Boryckiemu, złapałem go dopiero na podjeździe w trawie, który w zeszłym roku podjechałem w całości, gdy było sucho.
Tak się cały czas cięliśmy, ja trochę szybciej biegłem i na ostatnim bufecie maiłem zapas jakiś 20 sekund, łyknąłem z kubka i wrzuciłem wszystko co miałem by jak najwięcej zyskać przed ostatnim zjazdem.
Przez to po 5h20minutach złapał mnie duży skurcz łydki i uda. Jakoś go rozjechałem, zaczął się ostatni trudny zjazd, poszedłem bez hamulców, gdyby nie adrenalina bym na pewno go schodził, był za niebezpieczny. Otarłem się barkiem o drzewo, jechałem na przednim kole itd, itp.
Potem łąka, odwróciłem się i nikogo za mną. Na 300metrów przed metą napęd zaczął już kompletnie żyć swoim życiem, zupełnie nie reagowała tylna przerzutka na ruchy manetką, ale ostatecznie dowlokłem się do mety, z bezpieczną przewagą, totalnie ujechany ale zadowolony.
7 open,
5 M2
5h35m
91km
Dziś, 24h po, bolą mnie wszystkie mięśnie, nogi, ręce plecy. Głuszyca AD 2011 znów okazała się być najcięższym GIGA w sezonie. Fizycznie jak i technicznie.
Bestof sportograf:
Zdjęcia JPbika: